środa, 11 września 2013

Na co do kina...WRZESIEŃ

Liście już żółkną i nadeszła pora, aby zamienić plażowe leżaczki i koce piknikowe na wygodne krzesła i fotele dobrze ogrzewanych restauracji i kin, zobaczmy więc co przyniósł nam wrzesień.

1. RIDDICK

Filmweb powiedział mi, że Riddick jest 80% w moim guście, ale jakoś mu nie wierzę. Film akcji o facecie ze świecącymi oczami, który mieszka na obcej planecie chyba nie jest w moim stylu.

2. SIŁA PRZYCIĄGANIA

Dramaty miłosne, skomplikowane problemy wewnętrzne bohaterów i trudne wybory, to zdecydowanie to co lubię najbardziej. Co tu dużo mówić, lubię sobie w kinie czasami popłakać, dlatego "Siłę przyciągania" już dawno wpisałam na listę MUST SEE. Mam nadzieję, ze nie zawiedzie mnie, podobnie jak POCAŁUJ MNIE, SAMOTNY MĘŻCZYZNA, czy WYPEŁNIĆ PUSTKĘ.

3. LADA DZIEŃ

Dramat rodzinny z Alanem Cummingiem w roli głównej. To właśnie udział tego aktora najbardziej przykuł moją uwagę. Pamiętacie MAŁYCH AGENTÓW, bo ja pamiętam doskonale, a szczególnie czarny charakter w który wcielił się Alan. Potem przewijał się przez parę znanych mi filmów ( BURLESKA, OCZY SZEROKO ZAMKNIĘTE), jednak nigdy nie widziałam go w roli głównej, dlatego uznałam, że ten film zdecydowanie zasługuję na uwagę.

4. WIĘCEJ NIŻ MIÓD

Pszczoły.Są wśród nas od zawsze, widzimy je w bajkach, robimy im zdjęcia, a czasami boimy się, że nas użądlą. Jednak co naprawdę o nich wiemy? Ja wiem niewiele, tymczasem okazuje się, iż w ostatnich latach wyginęło ich miliony. Marcus Imhoof, twórca tego dokumentu, zbliża nas do świata tych niezwykłych stworzeń oraz ludzi owładniętych pasją, którzy starają się odnaleźć przyczynę ich masowej śmierci. Einstein twierdził, że gdy pszczoły wyginą, nam ludziom pozostaną nie więcej niż cztery lata życia. Myślę, że ta produkcja jest czymś wyjątkowym i warto ją zobaczyć.

5. KONGRES

Przeczytałam opis, ale i tak nie mam pojęcia o czym właściwie jest ten film. Jedyne czego się dowiedziałam, to to, że jest czymś nowatorskim i ukazuje "w krzywym zwierciadle świat nieograniczonych możliwości technicznych". Na plakacie pytają, czy chcę zobaczyć przyszłość... Pewnie, czemu by nie. ;)

6. TO JUŻ JEST KONIEC

2012 już dawno za nami, a mimo to moda na koniec świata wciąż trwa. Jak widać przestaliśmy sie bać zjaw, rekinów, wampirów, mumii, małych dzieci, które dziwnie się na nas patrzą, facetów w maskach z nożem, bądź piłą mechaniczną, wilkołaków, potworów, King Konga, UFO, przeznaczenia, którego nie da się zmienić, pająków i laleczki Chucky, więc trzeba nas straszyć czymś co to wszystko przebije, no a, że po końcu nie ma już nic...Tak, czy inaczej, fajnie, że ktoś się z tego śmieje, chętnie do niego dołączę.

7. W IMIĘ...

Na koniec najbardziej wyczekiwany przeze mnie film. Dramat, świetna obsada ( Chyra, Kościukiewicz), reżyseria: Małgorzata Szumowska. Mój no.1 tego miesiąca.

niedziela, 8 września 2013

Uderz w stół...


The Table

As a fledgeling student I have faced many challenges : finding a new accommodation, indipendant living and buying a new table. Surely, this occupation isn't popular only with the students, but giving the fact that this is my first own table makes this event pretty important. The choice was nat as easy as I thought, just look at these photos  ;)


No właśnie. A co kiedy nie ma w co uderzyć? Jako świeżo upieczona studentka staję przed wieloma nowymi wyzwaniami: znalezienie mieszkania, samodzielne życie, a także kupowanie stołu. Oczywiście jest to zajęcie popularne nie tylko wśród studentów, jednakże zważywszy na fakt, iż jest to mój pierwszy własny stół, czynność ta zasługuje na miano ważnego wydarzenia, a wybór nie należy do najłatwiejszych .;) Wystarczy spojrzeć na zdjęcia.





czwartek, 5 września 2013

Filmy, których boję się obejrzeć.


Nie będę ukrywać, że od filmów jestem wręcz uzależniona. Brak dawki dobrego kina co kilka dni w moim przypadku skutkuje rozdrażnieniem i ogólnym złym samopoczuciem. Jednak istnieje pewna grupa filmów, tzw. klasyków, których zwyczajnie boję się obejrzeć. Nie, żebym bała się jakichś makabrycznych scen, duchów wychodzących z szafy i wielkich rekinów walczących z głównym bohaterem ( choć za tym też nie przepadam). Tym, co powstrzymuje mnie przed obejrzeniem kultowej pozycji jest strach przed rozczarowaniem. Co, jeśli okaże się beznadziejna ? Niby błahostka, ale kiedy spędzasz cały dzień na wykonywaniu swoich rutynowych obowiązków, walczysz z kserokopiarką, powstrzymujesz się od chluśnięcia kawą w twarz swojego złośliwego szefa, bądź nauczyciela, albo zwyczajnie jesteś tak zaspany i znudzony, że tylko odliczasz czas, który dzieli Cię od kanapy i telewizora, wtedy wybór filmu, który obejrzysz pod koniec dnia, ma ogromne znaczenie dla dalszej egzystencji. Bo kiedy już dotrzesz do swojego ukochanego miejsca na kanapie, czy fotelu, wyposażony w ukochane kanapki z dżemem, chipsy, bądź inne niezdrowe produkty, to ostatnią rzeczą jakiej pragniesz jest rozczarowanie. Ktoś mógłby powiedzieć, że każdy film, który zamierzamy obejrzeć, może okazać się porażką. Idąc do kina płacimy w ciemno, ryzykując, że po wyjściu z sali będziemy mieli ochotę się zastrzelić. Jednak klasyki to zupełnie inna sprawa, od nich oczekuje się, że będą dobre, powiem więcej, oczekujemy, że będą wspaniałe, powalą nas na kolana, zmienią nasz światopogląd, a imionami ich bohaterów będziemy nazywać swoje dzieci. Co więc, jeśli okażą się zupełną klapą ( jak Władca Pierścieni, w moim przypadku  ;) ). Nagle okaże się, że dwie godziny naszego cennego, wolnego czasu spędziliśmy na oglądaniu jakiejś chały, która popsuła nam, i tak już nieco nadwyrężone, samopoczucia. W związku z tym przedstawiam 10 filmów, których boję się obejrzeć :










wtorek, 3 września 2013

"Nosiciel" Robin Cook


Ostatnimi czasy postanowiłam zdradzić moje literackie upodobania ( kryminały i dramaty) i pójść na randkę z thrillerem medycznym. Niestety spotkanie to nie należało do najbardziej udanych. Mimo iż mój towarzysz bardzo ładnie się prezentował ( atrakcyjna, śnieżnobiała okładka, gruby papier), to jego wnętrze zupełnie mnie rozczarowało. A na imię mu było "Nosiciel".

Zapowiadało się całkiem dobrze, z opisu na tylnej okładce dowiedziałam się, iż niejaki Jack Stepleton , nowojorski patolog sądowy, będzie się musiał zmierzyć z zagadkową śmiercią kilku niewinnych mieszkańców swojego miasta. Próbując rozwikłać te zagadki, Jack nie będzie miał jednak świadomości z czym właściwie ma do czynienia. Okaże się bowiem, iż jego miasto stanie w obliczu zagrożenia bronią biologiczną, którą skonstruuje pewien imigrant z Rosji.

Od pierwszego rozdziału czułam, że coś jest nie tak. Mój towarzysz nie wykazywał się bogatym słownictwem, dialogi były mało naturalne, jakakolwiek próba żartów okazywała się zupełną klapą. Znalazłam też kilka błędów (literówki, zamiany imion), które najprawdopodobniej są winą tłumacza. Do tego doszły potwornie długie opisy drogi przez miasto, niczym w przewodniku po New York City. Choć wady te odrobinę mnie denerwowały, nie chciałam wyjść na wybredną marudę, więc postanowiłam kontynuować naszą znajomość.

Przyszedł czas na bohaterów. Poznałam Jacka i tajemniczego Rosjanina. Oboje stworzeni w dosyć stereotypowy sposób. Jurij ( rosyjski imigrant) okazał się uzależnionym od wódki taksówkarzem, natomiast Jack śnił o katastrofach samolotowych, ponieważ tak zginęła jego rodzina. Co tu dużo mówić, nie był to majstersztyk kreacji literackiej.

Kiedy straciłam już nadzieję na poznanie nowej miłości mojego życia, a nasze spotkanie zbliżało się ku końcowi, coś się zmieniło. Między nami pojawiła się jakaś iskra, akcja nabrała tępa i stała się zdecydowanie bardziej wciągająca, zrobiło się trochę niebezpiecznie i po raz pierwszy byłam zafascynowana finałem tej historii. Czyżby istniała dla nas dwojga jakaś nadzieja...

Nic bardziej mylnego. Spodziewałam się fajerwerków, a dostałam zimne ognie. Choć zakończenie sprawy było dla mnie niespodzianką, to raczej łapało się do tej samej kategorii, co znalezienie pary skarpet pod choinką, zamiast złotych kolczyków.

Jedyne, co chciałabym pochwalić, to rozległa wiedza medyczna samego autora. Nie ma się zresztą co dziwić, Robin Cook ukończył medycynę na Uniwersytecie Columbia, a także studia podyplomowe na Harvardzie. Dla bardziej wnikliwych czytelników do książki został dołączony słowniczek, z którego dowiedziałam się m.in. czym jest botulina i wąglik, co pomogło mi lepiej zrozumieć zagrożenia jakie niesie ze sobą bioterroryzm. Końcowa notka od autora również okazała się bardzo przydatna. Cook opisuje w niej prawdziwe przypadki użycia broni biologicznej, o których nie miałam pojęcia, a które naprawdę wzbudziły mój niepokój.

Przesłanie tej książki, jakim jest poważne zagrożenie bronią biologiczną wydaje mi się bardzo interesującym pomysłem, jednak jak to bywa z dobrymi pomysłami, dobre wykonanie nie zawsze idzie z nimi w parze. Tak było i tym razem. Najwyraźniej thriller medyczny i ja nie pasowaliśmy do siebie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...