środa, 11 września 2013

Na co do kina...WRZESIEŃ

Liście już żółkną i nadeszła pora, aby zamienić plażowe leżaczki i koce piknikowe na wygodne krzesła i fotele dobrze ogrzewanych restauracji i kin, zobaczmy więc co przyniósł nam wrzesień.

1. RIDDICK

Filmweb powiedział mi, że Riddick jest 80% w moim guście, ale jakoś mu nie wierzę. Film akcji o facecie ze świecącymi oczami, który mieszka na obcej planecie chyba nie jest w moim stylu.

2. SIŁA PRZYCIĄGANIA

Dramaty miłosne, skomplikowane problemy wewnętrzne bohaterów i trudne wybory, to zdecydowanie to co lubię najbardziej. Co tu dużo mówić, lubię sobie w kinie czasami popłakać, dlatego "Siłę przyciągania" już dawno wpisałam na listę MUST SEE. Mam nadzieję, ze nie zawiedzie mnie, podobnie jak POCAŁUJ MNIE, SAMOTNY MĘŻCZYZNA, czy WYPEŁNIĆ PUSTKĘ.

3. LADA DZIEŃ

Dramat rodzinny z Alanem Cummingiem w roli głównej. To właśnie udział tego aktora najbardziej przykuł moją uwagę. Pamiętacie MAŁYCH AGENTÓW, bo ja pamiętam doskonale, a szczególnie czarny charakter w który wcielił się Alan. Potem przewijał się przez parę znanych mi filmów ( BURLESKA, OCZY SZEROKO ZAMKNIĘTE), jednak nigdy nie widziałam go w roli głównej, dlatego uznałam, że ten film zdecydowanie zasługuję na uwagę.

4. WIĘCEJ NIŻ MIÓD

Pszczoły.Są wśród nas od zawsze, widzimy je w bajkach, robimy im zdjęcia, a czasami boimy się, że nas użądlą. Jednak co naprawdę o nich wiemy? Ja wiem niewiele, tymczasem okazuje się, iż w ostatnich latach wyginęło ich miliony. Marcus Imhoof, twórca tego dokumentu, zbliża nas do świata tych niezwykłych stworzeń oraz ludzi owładniętych pasją, którzy starają się odnaleźć przyczynę ich masowej śmierci. Einstein twierdził, że gdy pszczoły wyginą, nam ludziom pozostaną nie więcej niż cztery lata życia. Myślę, że ta produkcja jest czymś wyjątkowym i warto ją zobaczyć.

5. KONGRES

Przeczytałam opis, ale i tak nie mam pojęcia o czym właściwie jest ten film. Jedyne czego się dowiedziałam, to to, że jest czymś nowatorskim i ukazuje "w krzywym zwierciadle świat nieograniczonych możliwości technicznych". Na plakacie pytają, czy chcę zobaczyć przyszłość... Pewnie, czemu by nie. ;)

6. TO JUŻ JEST KONIEC

2012 już dawno za nami, a mimo to moda na koniec świata wciąż trwa. Jak widać przestaliśmy sie bać zjaw, rekinów, wampirów, mumii, małych dzieci, które dziwnie się na nas patrzą, facetów w maskach z nożem, bądź piłą mechaniczną, wilkołaków, potworów, King Konga, UFO, przeznaczenia, którego nie da się zmienić, pająków i laleczki Chucky, więc trzeba nas straszyć czymś co to wszystko przebije, no a, że po końcu nie ma już nic...Tak, czy inaczej, fajnie, że ktoś się z tego śmieje, chętnie do niego dołączę.

7. W IMIĘ...

Na koniec najbardziej wyczekiwany przeze mnie film. Dramat, świetna obsada ( Chyra, Kościukiewicz), reżyseria: Małgorzata Szumowska. Mój no.1 tego miesiąca.

niedziela, 8 września 2013

Uderz w stół...


The Table

As a fledgeling student I have faced many challenges : finding a new accommodation, indipendant living and buying a new table. Surely, this occupation isn't popular only with the students, but giving the fact that this is my first own table makes this event pretty important. The choice was nat as easy as I thought, just look at these photos  ;)


No właśnie. A co kiedy nie ma w co uderzyć? Jako świeżo upieczona studentka staję przed wieloma nowymi wyzwaniami: znalezienie mieszkania, samodzielne życie, a także kupowanie stołu. Oczywiście jest to zajęcie popularne nie tylko wśród studentów, jednakże zważywszy na fakt, iż jest to mój pierwszy własny stół, czynność ta zasługuje na miano ważnego wydarzenia, a wybór nie należy do najłatwiejszych .;) Wystarczy spojrzeć na zdjęcia.





czwartek, 5 września 2013

Filmy, których boję się obejrzeć.


Nie będę ukrywać, że od filmów jestem wręcz uzależniona. Brak dawki dobrego kina co kilka dni w moim przypadku skutkuje rozdrażnieniem i ogólnym złym samopoczuciem. Jednak istnieje pewna grupa filmów, tzw. klasyków, których zwyczajnie boję się obejrzeć. Nie, żebym bała się jakichś makabrycznych scen, duchów wychodzących z szafy i wielkich rekinów walczących z głównym bohaterem ( choć za tym też nie przepadam). Tym, co powstrzymuje mnie przed obejrzeniem kultowej pozycji jest strach przed rozczarowaniem. Co, jeśli okaże się beznadziejna ? Niby błahostka, ale kiedy spędzasz cały dzień na wykonywaniu swoich rutynowych obowiązków, walczysz z kserokopiarką, powstrzymujesz się od chluśnięcia kawą w twarz swojego złośliwego szefa, bądź nauczyciela, albo zwyczajnie jesteś tak zaspany i znudzony, że tylko odliczasz czas, który dzieli Cię od kanapy i telewizora, wtedy wybór filmu, który obejrzysz pod koniec dnia, ma ogromne znaczenie dla dalszej egzystencji. Bo kiedy już dotrzesz do swojego ukochanego miejsca na kanapie, czy fotelu, wyposażony w ukochane kanapki z dżemem, chipsy, bądź inne niezdrowe produkty, to ostatnią rzeczą jakiej pragniesz jest rozczarowanie. Ktoś mógłby powiedzieć, że każdy film, który zamierzamy obejrzeć, może okazać się porażką. Idąc do kina płacimy w ciemno, ryzykując, że po wyjściu z sali będziemy mieli ochotę się zastrzelić. Jednak klasyki to zupełnie inna sprawa, od nich oczekuje się, że będą dobre, powiem więcej, oczekujemy, że będą wspaniałe, powalą nas na kolana, zmienią nasz światopogląd, a imionami ich bohaterów będziemy nazywać swoje dzieci. Co więc, jeśli okażą się zupełną klapą ( jak Władca Pierścieni, w moim przypadku  ;) ). Nagle okaże się, że dwie godziny naszego cennego, wolnego czasu spędziliśmy na oglądaniu jakiejś chały, która popsuła nam, i tak już nieco nadwyrężone, samopoczucia. W związku z tym przedstawiam 10 filmów, których boję się obejrzeć :










wtorek, 3 września 2013

"Nosiciel" Robin Cook


Ostatnimi czasy postanowiłam zdradzić moje literackie upodobania ( kryminały i dramaty) i pójść na randkę z thrillerem medycznym. Niestety spotkanie to nie należało do najbardziej udanych. Mimo iż mój towarzysz bardzo ładnie się prezentował ( atrakcyjna, śnieżnobiała okładka, gruby papier), to jego wnętrze zupełnie mnie rozczarowało. A na imię mu było "Nosiciel".

Zapowiadało się całkiem dobrze, z opisu na tylnej okładce dowiedziałam się, iż niejaki Jack Stepleton , nowojorski patolog sądowy, będzie się musiał zmierzyć z zagadkową śmiercią kilku niewinnych mieszkańców swojego miasta. Próbując rozwikłać te zagadki, Jack nie będzie miał jednak świadomości z czym właściwie ma do czynienia. Okaże się bowiem, iż jego miasto stanie w obliczu zagrożenia bronią biologiczną, którą skonstruuje pewien imigrant z Rosji.

Od pierwszego rozdziału czułam, że coś jest nie tak. Mój towarzysz nie wykazywał się bogatym słownictwem, dialogi były mało naturalne, jakakolwiek próba żartów okazywała się zupełną klapą. Znalazłam też kilka błędów (literówki, zamiany imion), które najprawdopodobniej są winą tłumacza. Do tego doszły potwornie długie opisy drogi przez miasto, niczym w przewodniku po New York City. Choć wady te odrobinę mnie denerwowały, nie chciałam wyjść na wybredną marudę, więc postanowiłam kontynuować naszą znajomość.

Przyszedł czas na bohaterów. Poznałam Jacka i tajemniczego Rosjanina. Oboje stworzeni w dosyć stereotypowy sposób. Jurij ( rosyjski imigrant) okazał się uzależnionym od wódki taksówkarzem, natomiast Jack śnił o katastrofach samolotowych, ponieważ tak zginęła jego rodzina. Co tu dużo mówić, nie był to majstersztyk kreacji literackiej.

Kiedy straciłam już nadzieję na poznanie nowej miłości mojego życia, a nasze spotkanie zbliżało się ku końcowi, coś się zmieniło. Między nami pojawiła się jakaś iskra, akcja nabrała tępa i stała się zdecydowanie bardziej wciągająca, zrobiło się trochę niebezpiecznie i po raz pierwszy byłam zafascynowana finałem tej historii. Czyżby istniała dla nas dwojga jakaś nadzieja...

Nic bardziej mylnego. Spodziewałam się fajerwerków, a dostałam zimne ognie. Choć zakończenie sprawy było dla mnie niespodzianką, to raczej łapało się do tej samej kategorii, co znalezienie pary skarpet pod choinką, zamiast złotych kolczyków.

Jedyne, co chciałabym pochwalić, to rozległa wiedza medyczna samego autora. Nie ma się zresztą co dziwić, Robin Cook ukończył medycynę na Uniwersytecie Columbia, a także studia podyplomowe na Harvardzie. Dla bardziej wnikliwych czytelników do książki został dołączony słowniczek, z którego dowiedziałam się m.in. czym jest botulina i wąglik, co pomogło mi lepiej zrozumieć zagrożenia jakie niesie ze sobą bioterroryzm. Końcowa notka od autora również okazała się bardzo przydatna. Cook opisuje w niej prawdziwe przypadki użycia broni biologicznej, o których nie miałam pojęcia, a które naprawdę wzbudziły mój niepokój.

Przesłanie tej książki, jakim jest poważne zagrożenie bronią biologiczną wydaje mi się bardzo interesującym pomysłem, jednak jak to bywa z dobrymi pomysłami, dobre wykonanie nie zawsze idzie z nimi w parze. Tak było i tym razem. Najwyraźniej thriller medyczny i ja nie pasowaliśmy do siebie.

czwartek, 29 sierpnia 2013

"Jak bić rekordy w szybkim i skutecznym uczeniu się" Monika Łukasiewicz



No właśnie, jak? Chyba każdy z nas musiał się kiedyś zmierzyć z jakąś ogromną partią wiedzy, która za nic nie chciała mu wejść do głowy, bądź wpychała się tam zbyt wolno i w ogromnych bólach. Nic dziwnego, nauka często bywa monotonna i jest częścią naszej życiowej rutyny ( przynajmniej przez pewien okres). Osobiście próbowałam wielu metod nauki słówek z języka obcego, czy dat historycznych, i muszę przyznać, że nawet, jeśli skutkowały szybszym przyswojeniem wiedzy, po jakimś czasie stawały się tak samo nudne i zniechęcające, jak typowe wkuwanie. A przecież nie zawsze tak jest, nie każda wiedza wchodzi do głowy z trudem, kiedy zaczynamy coś lubić, wiedza na ten temat wsiąka w nasze mózgi jak w gąbki. Czy tak samo może być ze znienawidzonym materiałem ?

Okazuje się, że tak. Monika Łukasiewicz w jasny sposób objaśnia nam zasady szybkiego uczenia, które są zaskakująco proste, choć mogą wzbudzić pewne zdumienie. Wszystko opiera się na pobudzaniu obu półkul mózgowych. Kiedy uczymy się czegoś na pamięć, powtarzając suche formułki do znudzenia, uruchamiamy jedynie lewą półkulę mózgu ( tą, która odpowiada za logiczne myślenie). Zapominamy jednak o prawej półkuli, która odpowiedzialna jest za naszą kreatywność. Autorka tłumaczy nam, iż nauka staje się naprawdę efektywna, kiedy włączymy je obie. To muzyka i żywe, oryginalne obrazy pobudzają naszą pamięć, dlatego też szybciej rozwijamy nasze pasje, niż narzucone nam programy nauczania.

Żeby nie być gołosłowną, sprawdziłam to na własnej skórze. Ponieważ postanowiłam w te wakacje podszkolić swój angielski, stałam się idealnym królikiem doświadczalnym. Sposób nauki słówek okazał się wyjątkowo przyjemny. Nie będę opisywać go w całości, powiem tylko, iż proces  ten składa się m.in. ze słuchania utworów muzyki klasycznej i brak w nim wielokrotnych powtórek. Muszę przyznać, że było to zadziwiająco relaksujące doświadczenie, które przy 170 słówkach trwało ok. godziny ( 6 etapów). Najlepsze jest jednak to, że nadal je pamiętam, mimo że pierwszą próbę odbyłam dwa miesiące temu.

Łukasiewicz radzi nam również jak szybko, łatwo i przyjemnie zapamiętać daty historyczne, tabele, wiersze i definicje. Znając treść tej książki, jedyną przeszkodą do samodoskonalenia się, jest lenistwo. Jednak, jeśli nie brak nam silnej woli i wiary w siebie, z pewnością możemy osiągać edukacyjne sukcesy.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

" Dziewczyna z lilią" reż .Michel Gondry



Wakacje zbliżają się ku końcowi i nie wiem jak Wy, ale ja czuję w powietrzu nadchodzącą jesień. Wiem, że czai się na mnie gdzieś za drzewami, nie mogąc się doczekać, aż będzie mogła przykuć mnie do łóżka jakąś okropną grypą. Więc puki jeszcze chodzę o własnych siłach postanowiłam wybrać się do kina na " Dziewczynę z lilią". Plakat całkiem fajny, więc myślę sobie, nie zaszkodzi spróbować. Na sali kinowej jak zwykle tłumy ( 6 osób w tym ja i moja koleżanka) - widać nie wszystkim przypadł do gustu plakat... Przesiedziałam wytrwale tryliony idiotycznych reklam i się zaczęło!

Przed moimi oczami stanął świat z innej bajki, przerysowana rzeczywistość , która z początku wydawała się wyjątkowo piękna, później okazując się równie okrutną. Było to dla mnie zupełnie coś nowego (być może dlatego, że nie jestem znawcą filmów fantasy) i muszę przyznać, że miałam spore trudności ze zdefiniowaniem wrażenia, jakie wywarł na mnie ten film. Czułam, że coś mi przypomina, jednak nie miałam pojęcia co. Dopiero następnego dnia, rano, zrozumiałam, że film ten jest jak senna rzeczywistość. Jak świat, który kreujemy sobie w naszych główkach, wtulając się w miękkie poduszki. Piszę o tym, ponieważ uważam, iż właśnie samo otoczenie bohaterów jest jedną z największych atrakcji tej produkcji. Wróćmy jednak do samej historii.

Colinowi powodzi się w życiu naprawdę dobrze, jest zamożny, przystojny, otoczony grupą wiernych przyjaciół, jedyne czego mu brak, to ukochana. Za sprawą kilku znajomych poznaje Chloe, w której szybko odnajduje towarzyszkę na resztę życia. Ich miłość kwitnie, a co za tym idzie, postanawiają się pobrać. Po pięknym, wyjątkowo widowiskowym ślubie wyruszają w podróż poślubną. Niestety po powrocie z miesiąca miodowego okazuje się, że Chloe zachorowała na tajemniczą chorobę. Po wizycie lekarza okazuje się, iż w jej ciele zagnieździła się lilia wodna. To najgorsza diagnoza z możliwych, ponieważ leczenie jest czasochłonne, a jego efekty są niepewne. Chloe grozi nawet śmierć.

Tutaj właśnie świat wokół nich ukazuje swoje okrucieństwo, z krainy baśni przenoszą się w krainę koszmarów. Ich dom kurczy się i zapada, ich przyjaciele również coraz trudniej radzą sobie z życiowymi przeszkodami. I w tym momencie zdajemy sobie sprawę, że film ten jest odbiciem naszej rzeczywistości, opowieścią o każdym człowieku, który kiedykolwiek walczył o życie i zdrowie kogoś bliskiego, o każdym człowieku, który kiedyś stracił ukochaną osobę. Autorzy pokazują, że kiedy cierpi ktoś kogo kochamy, życie traci cały swój urok. Myślę, że wniosków z tej produkcji można by wysnuć naprawdę wiele.

Piękna muzyka, to kolejny atut tego filmu, podobnie jak i scenografia oraz ujęcia zrobione, jakby, techniką poklatkową. Muszę jednak przyznać, że mimo tych wszystkich zalet film chwilami mi się dłużył, a pewne dialogi były niezrozumiałe. Być może jest to wina nieznajomości książki na podstawie której powstała produkcja ( autor Boris Vian). W takim razie nic, tylko nadrobić zaległości.

P.S.: W połowie filmu wyszły 4 pozostałe osoby, no cóż... ICH STRATA ;)


piątek, 9 sierpnia 2013

Viva Iberia !!! cz. I Hiszpania

Viva Iberia, czyli Hiszpania i Portugalia w pigułce. Oto efekty 14 dni, jakie spędziłam w obu tych cudownych krajach.











Dodam, że post zrobiłam w pośpiechu, jednocześnie pakując się do kolejnej wyprawy. Tym razem bella Italia. Niedługo pojawią się zdjęcia i recenzje paru zaległych książek, przeczytanych w niewygodnym, autobusowym fotelu.  

czwartek, 18 lipca 2013

"Ostatnia miłość na ziemi" reż David Mackenzie

Wyobraźcie sobie, że nasz świat nagle ogarnia tajemnicza epidemia. Nie wiemy czy to wirus, czy zarażamy się drogą kropelkową, poprzez bezpośredni dotyk, czy może w jakiś inny sposób. Działanie tej niezwykłej choroby jest bardzo proste, nie bawi się z nami w ataki na nasz system odpornościowy, nie zatyka nam dróg oddechowych, ani nie wywołuje zmian skórnych, ona po prostu zabiera nam zmysły. Jeden po drugim, począwszy od węchu, a skończywszy na wzroku, kradnie je jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odbiera nam, wydawałoby się, to, co najważniejsze dla naszej egzystencji. W tym zwariowanym świecie poznaje się dwójka ludzi, to właśnie pierwszy atak epidemii zbliża ich do siebie. Ale czy miłość może przetrwać w takim świecie?

Enigmatyczna Eva Green po raz kolejny zachwyca mnie swoim talentem. Choć nie wszystkie produkcje, z jej udziałem, uważam za udane, jej role zawsze budzą moje zainteresowanie. Aktorka, która swoją, o ciemnych, wyrazistych rysach, twarzą, potrafi budować niezwykłe napięcie i wyrażać najdrobniejsze myśli i emocje, kryjące się w zakamarkach ludzkiej duszy. Niezwykła ekspresja!! Tutaj również budzi mój podziw, tym bardziej, że rola wydaje się dosyć wymagająca. Film naszpikowany jest wszelkiego rodzaju emocjami, sceny miłosne i erotyczne pojawiają się naprzemiennie z obrazami paniki, gniewu i przerażenia. W jednej scenie zjada nawet mydło. Dzięki jej umiejętnościom, nie musimy dobrze znać życiorysu granej przez nią bohaterki, żeby wiedzieć, że jest to kobieta niezwykła i po przejściach.Towarzystwa dotrzymuje jej Ewan McGregor, któremu również nie brak talentu. Choć przyznam, że moją uwagę, zdecydowanie bardziej, przyciągnęła postać Green, jego bohater też nie należy do banalnych.

Podobały mi się wplatane w bieg akcji sceny, obrazujące postępy epidemii na świecie, które, najprawdopodobniej, są nagraniami realnych wydarzeń ( a przynajmniej takie właśnie sprawiają wrażenie). Sceny ludzkiej agresji nie tylko budują napięcie, ale dają też do myślenia. Głos z off-u, który zwykle jest dla mnie znakiem braku reżyserskich umiejętności i pójścia na łatwiznę pt. "bo nie umieli czegoś inaczej pokazać", tutaj wpasowuje się idealnie. Tym bardziej, iż styl wypowiedzi jest prosty i przejmujący, nie będąc jednocześnie sposobem na zastąpienie jakiejś sceny. Bez niego film również byłby zrozumiały, jednak on, niczym jedna mała nutka w mistrzowskim utworze , dodaje mu jeszcze większej głębi, wpływając na to, jak odbieramy cały film. Bez niego nie byłoby to samo. Podobnie jest z, towarzyszącą wydarzeniom, muzyką.

Podsumowując, "Ostatnia miłość na ziemi" to film zdecydowanie niezwykły. Mój podziw budzi sam pomysł na taką historię, przywołując mi, w niewielkim stopniu, inny, nietuzinkowy dramat katastroficzne, " Melancholię"reż Lars von Trier. Widzowie szukający scen akcji, miłośnicy "2012",  zawalających się wieżowców, i popękanego asfaltu, prawdopodobnie poczują się zawiedzeni. Bo film opowiada przede wszystkim o nas samych, o ludziach, o naszej zdolności do przystosowywania się do trudnych warunków, którą popisujemy się od paru tysięcy lat. O tym, jak szukamy wyjścia z sytuacji, nie poddając się, bo życie musi toczyć się dalej. Jak staramy się wyjaśnić niewyjaśnione i wreszcie o tym, co najważniejsze, o miłości i bliskości drugiego człowieka, która potrafi uśmierzyć każdy ból, a o której łatwo zapomnieć, gubiąc się w gąszczu informacji, medialnych manipulacji , które upraszczają nas do istot żywiących się " mąką i tłuszczem", mydląc nam oczy i zagłuszając prawdę. Kto wie, być może o tym wirusie mówi ten film.  A może kryje się w nim jeszcze inne przesłanie. Jak wy go odebraliście?



piątek, 5 lipca 2013

Na co do kina...LIPIEC

1. UNIWERSYTET POTWORNY

Wszyscy doskonale pamiętamy " Potwory i spółkę", film, który, wielu z nas, pomógł polubić stwory czyhające w naszych szafach i pod łóżkiem. Dla starszych widzów może tak pomocny nie był, ale z pewnością podarował im dużą dawkę śmiechu, bo przy tym filmie wszyscy szczerzyliśmy ząbki. Teraz przyszła kolej na część , w której poznamy przeszłość puchatego, niebieskiego stwora i jego jednookiego kolegi. Myślę, że nas nie zawiodą, w końcu wytwórnia PIXAR znana jest ze świetnych bajek ( pamiętacie Toy Story ?!).


Film akcji, którego bohaterami są emerytowani agenci CIA. O ile pamiętam, pierwsza część była całkiem zabawna, zaskakujące zwrotów akcji, strzelaniny i zabawne dialogi. Do tego świetna obsada ( Helen Mirren, Bruce Willis, Morgan Freeman, John Malkovich). W skrócie, produkcja miała wszystkie cechy dobrego filmu akcji. Teraz wystarczy to tylko powtórzyć, brzmi banalnie, jednak nie zawsze jest to takie proste. W końcu każdy z nas jest w stanie wymienić co najmniej kilka nieudanych kontynuacji, oby ta nie była jedną z nich.

3. JEŹDZIEC ZNIKĄD

Johnny Depp znowu w akcji, tym razem w filmie przygodowym, którego fabuła toczy się na Dzikim Zachodzie. Nie wiem jak wam, ale mi, filmowa charakteryzacja odrobinę przypomina Jacka Sparrowa klik, (ta opaska i burza poplątanych, brudnych włosów). Tak, czy inaczej, zdjęcia z planu robią wrażenie. Jednak, jak na razie, nie mam zamiaru nastawiać się na dobrą zabawę. Po " Pamiętniku zakrapianym rumem" wolę pozostać pesymistą. Z drugiej strony reżyserem " Jeźdźca znikąd " jest Gore Verbinski, twórca trzech części " Piratów z Karaibów" i " Mexican" ( w roli głównej Brad Pitt i Julia Roberts ), więc kto wie...

4. WIELKIE WESELE

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam zwiastun do tego filmu, ogarnęło mnie uczucie deja vu. Robin Williams w roli dziwacznego pastora , kochająca się para tuż przed ślubem. Niczym Sherlock Holmes, grzebałam w zakamarkach swojej pamięci, wykopując spod sterty filmowych wspomnień coś co pasowałoby do tego obrazka. Nareszcie znalazłam!!  "Licencja na miłość " !! No tak, ale poco robić tak podobne do siebie filmy? Coś mi tu nie pasowało, wobec czego czym prędzej odwiedziłam filmową wyrocznię, znaczy się filmweb, w poszukiwaniu jakiejś wskazówki w postaci opisu.  Okazuje się, iż nie jest to to samo, bowiem chodzi tutaj o rodziców pana młodego, którzy się nienawidzą, a na ślubie swojego syna zmuszeni są udawać kochające się małżeństwo. Tak, czy inaczej, zapowiada się na typową amerykańską komedię.

5. DZIEWCZYNA Z LILIĄ

Ostatnio sporo tych dziewczyn, była już w trampkach, w szafie, teraz przyszedł czas na Dziewczynę z lilią. W tą tytułową rolę wcieliła się Audrey Tautou, którą ja osobiście bardzo lubię. Sama fabuła okazuje się równie zachęcająca, ponieważ film opowiada o dziewczynie, która cierpi na bardzo rzadką chorobę, w jej płucach rozwija się lilia wodna. Jak dla mnie, to wyjątkowo intrygujące, więc prawdopodobnie na film się wybiorę.

6. WYPEŁNIĆ PUSTKĘ

Debiut Rama Burhstein sprawia wrażenie filmu wyjątkowego, zdecydowanie wartego uwagi. Już sam zwiastun delikatnie gra na strunach naszych emocji, a krótko przedstawiona w nim historia sprawia wrażenie intymnej i niezwykle dramatycznej. To zdecydowanie mój number one w tym miesiącu. 

7. KSIĄŻĘ NIE Z TEJ BAJKI

Francuska komedia... to mówi samo za siebie. Urocza naiwność, zabawne, poprzez swoją absurdalność, zwroty akcji i cudowne francuskie rrrrrrrr. Nie widziałam jeszcze złej francuskiej komedii, dlatego z chęcią się na to wybiorę.


wtorek, 2 lipca 2013

" Bling Ring " reż. Sofia Coppola



Odnoszę wrażenie, że filmy minionego wieku, w dużej mierze, stawiały sobie za cel ukazanie człowieka,  jako jednostkę niezwykle skomplikowaną, o bogatym wnętrzu, pełnym sprzeczności. Wystarczy przypomnieć sobie takie produkcje jak " Matnia" , czy " Tramwaj zwany pożądaniem ". Jednak wielu dzisiejszych artystów odchodzi od tego trendu i zdejmując, idealizujące nas, " różowe okulary" odsłania kurtynę, za którą czai się wewnętrzna pustka, chciwość i próżność. Nie jestem znawcą kina, jest to wyłącznie moje subiektywne wrażenie, a właściwie wnioski, do których skłonił mnie, niedawno obejrzany, "Bling Ring".

Tak właśnie ukazuje swoich bohaterów Sofia Coppola, są żądni pieniędzy, nowych ubrań i błyskotek, a najprostszym sposobem, żeby je zdobyć, jest kradzież. W poczuciu bezkarności, przechwalają się swoimi nowymi zdobyczami na stronach społecznościowych, a w miejscach publicznych wachlują skradzionymi plikami pieniędzy, co, nawiasem mówiąc,jest raczej idiotyczne. W końcu jak głupim złodziejem trzeba być, żeby ogłaszać wszem i wobec, że się kradnie?

W tej opowieści postaci, w większości, przedstawione są bezkompromisowo. Praktycznie pozbawieni ludzkich uczuć, nastawieni na" fame & fortune", młodzi ludzie, nie zważający na krzywdę innych. Nie zagłębiamy się specjalnie w kierujące nimi pobudki. Być może dlatego, że nie ma się w co zagłębiać? Nie wiem. Historia oparta jest na faktach, więc pewnie można uznać, że w jakiś sposób ukazuje część dzisiejszego społeczeństwa. Nie będę oceniać, czy wizerunek ten jest zgodny z prawdą, czy też nie. Ale, nawet jeśli tacy ludzie chodzą po ziemi, to czy, jednak koniecznie musimy oglądać o nich filmy?

To dobrze, kiedy sztuka odsłania jakiś globalny problem. Jednak, kiedy problemem jest głupota i próżność, nie poparta niczym głębszym, to oglądanie tego nie sprawia żadnej przyjemności i film staje się zwyczajnie nudny ( jak np."Reality"). Tak jest i w tym przypadku. Mimo że, sama historia zdawała mi się dosyć zaskakująca, to sceny w których podjarane małolaty zwiedzają garderobę Paris Hilton, komentując napotykane świecidełka, dłużyły mi się jak najgorsza telenowela. Zresztą, to nie jedyny taki moment w tym filmie. Brak tutaj większych zwrotów akcji, bo twórcy starają się ukazać niemal sakralne podejście złodziejek do swoich idoli, kiedy podziwiają ich zdjęcia w sieci i magazynach. Wszystko jest więc potwornie statyczne, raczej przewidywalne i przepełnione huczną muzyką, która ma nas wprowadzić w odpowiedni nastrój, ale bolą od niej uszy. Wystarczy dodać do tego sceny w barze i skakanie na parkiecie i mamy to samo, co w zwiastunie, tylko, że trochę dłuższe. Gdybym, na tym filmie, wyszła z sali na pół godziny, prawdopodobnie, nic by mnie nie ominęło.

W moim odbiorze, Sofia Coppola, chciała pokazać, na przykładzie prawdziwej historii, za czym goni dzisiejszy świat. Nie tylko amoralne zachowanie nastolatków jest tutaj wyeksponowane, ale i to, jaki budzą podziw i zainteresowanie wśród reszty społeczeństwa. Chwilami jest ich zwyczajnie żal, jako ofiar współczesnego szumu medialnego, którym nikt nie wpoił do głowy niczego mądrzejszego. Mimo ciekawego pomysłu, zawiodłam się na tym filmie, jak i na umiejętnościach aktorskich Emmy Watson. Zdecydowanie lepsze wrażenie wywarli na mnie Katie Chang i Israel Broussard.


środa, 26 czerwca 2013

" Zło czai się wszędzie " Agata Christie


Odkąd mam trochę wolnego czasu, pożeram książki jedna po drugiej. Tę pozycję właściwie połknęłam w całości i muszę przyznać, że było to danie wyśmienite. Coś,jak lody owocowe, polane grubą warstwą gęstej bitej śmietany z małą rubinowo-czerwoną wisienką na szczycie. Jednym słowem prawdziwa uczta. Zresztą nie jest to żadną nowością, bowiem każdy kto czytał kryminały Agaty Christie doskonale wie, że są wyjątkowo dopracowane i po prostu wspaniałe. Skoro to takie oczywiste, to po co właściwie pisać na ten temat jeszcze jedną recenzję. Powodów jest zapewne mnóstwo, jednak ja wybrałam jeden, dla mnie najważniejszy: nie będąc moim pierwszym kryminałem tej autorki, jest on zdecydowanie moim ulubionym. Dlaczego ?

1. Ta książka to istny gabinet osobowości. Autorka wykazuje się niezwykłą znajomością ludzkiego charakteru. Kreując swoich bohaterów, tworzy ludzi z krwi i kości, niezwykłych, a jednocześnie zupełnie realnych. Pokazuje nam, jak różne potrafią być osobowości, a mimo to jak łatwo jest je zakwalifikować do konkretnego typu zachowań i reakcji na bodźce. A wszystko odbywa się drogą dedukcji.

2. Miejsce akcji. Fakt, iż akcja dzieje się nad morzem, w małym, uroczym hoteliku na Wyspie Przemytników, sprawia, że nie można oderwać się od tej książki, bo przed oczami naszej wyobraźni ukazują się malownicze, wakacyjne krajobrazy. Niemal czujemy morską bryzę, która bawi się naszymi włosami i słońce, które ogrzewa nasze, stęsknione za urlopem, twarze. Morderstwo bynajmniej nie burzy tego wrażenia, bo nawet podczas śledztwa, które prowadzi niezawodny detektyw Poirot, Agata Christie wplata co rusz opisy zmieniających się odcieni wody morskiej, a jej postaci zachwycają się pogodą.

3. Oczywiście sam Hercules Poirot. Uwielbiam kryminały z jego udziałem. Mały uroczy pan z wąsami, który co jakiś czas zaznacza swoje nieangielskie pochodzenie mówiąc po francusku. Jest Belgiem, co zawsze podkreśla, gdy ktoś weźmie go za Francuza. Urocza postać, ale tez niezwykle błyskotliwa, umiejętnie analizuje fakty i przesłuchuje morderców, usypiając ich czujność. Uwielbiam ostatnie strony kryminałów z nim w roli głównej, kiedy opowiada, krok po kroku, jak doszedł do skrzętnie ukrytej prawdy.

4. Zaskoczenie. Jak zapewne każda, lubująca się w kryminałach osoba, uwielbiam zgadywać, kto jest mordercą. I przyznam, że parę razy udało mi się postawić na dobrego konia. Ale z Agatą Christie nie ma tak łatwo! Nie łudźcie się, że osoba którą wybraliście czytając pierwsze rozdziały okaże się winną całego zamieszania. Zresztą, nawet jeśli na początku wytypujecie dobrego bohatera, Christie , przez kolejne rozdziały, zasieje w was ziarno wątpliwości i sprawi, że zmienicie zdanie jeszcze 10 razy.

5. Intryga, czyli jak morderca to zrobił. I tutaj właśnie odsłania się największy geniusz pisarki. Myślę, że gdyby chciała kogoś zabić zrobiłaby to z palcem w nosie i nikt by jej nie podejrzewał. Pomysłowość z jaką zawiązuje intrygę jest oszałamiająca. Widać tu kobiece pióro- do tak zawiłych myśli jest zdolna tylko płeć piękna.

Oto 5 powodów dla których uwielbiam "Zło czai się wszędzie" oraz inne kryminały Agaty Christie. Książkę polecam każdemu, kto chce się zrelaksować i lubi być zaskakiwany.

wtorek, 25 czerwca 2013

kulturalnie: Jubileuszowe rozdanie

Na blogu http://magiczna-ksiazka.blogspot.com/ ,w związku z jubileuszem jego powstania, pojawiło się JUBILEUSZOWE ROZDANIE MAGICZNEJ KSIĄŻKI. Aby zgłosić chęć udziału w losowaniu wystarczy kliknąć ten link i wpisać odpowiednie dane w komentarzu. 
Ja już się zgłosiłam, zobaczymy czy dopisze mi szczęście !

Słoneczna Prowansja

Za oknem wieje i leje,  więc postanowiłam przypomnieć sobie zeszłoroczną wyprawę do Prowansji.






















Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...