"Każdy dom potrzebuje balkonu" to najprawdopodobniej prawdziwe wspomnienia samej autorki, która zdobyła się na ogromną szczerość , by je opisać. Książka opowiada o dorastaniu w ubogiej dzielnicy jednego z izraelskich miast i o trudach z tym związanych. W swoich wspomnieniach bohaterka ukazuje również konflikty społeczne jakie miały tam miejsce, oraz sytuację imigrantów przybyłych do Izraela. Poza tym pozwala nam, czytelnikom, liznąć trochę tamtejszej kultury i zwyczajów.
Książka jest skonstruowana w bardzo ciekawy sposób. Każdy rozdział dzieli się na dwie części. W pierwszej bohaterka opisuje swoje dzieciństwo w narracji pierwszoosobowej, w drugiej narracja zmienia się w trzecioosobową, a my dowiadujemy się o losach pewnej, dojrzałej już kobiety, która poznaje młodego Hiszpana. Łatwo jednak wywnioskować, że obie te postaci są jedną i tą samą osobą. Czytając tą powieść trudno odnaleźć sens tej konstrukcji, bo autorka odkrywa go w pełni dopiero na ostatniej stronie, co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło.
To co cenię w tej powieści, to przede wszystkim to, że Rina Frank unika zbędnego patosu, opisując życie ubogiej rodziny. Z drugiej strony brak tutaj opisów obrazujących świat, który otacza bohaterkę. Chciałam poczuć w wyobraźni zapach tureckiej kawy, którą parzył ich ojciec i zobaczyć kolory Hiszpanii, w której miała okazję zamieszkać. Niestety nie było mi to dane. Co do innych zastrzeżeń, to narracja jest chwilami chaotyczna, a sama historia momentami niespójna. Ale co tam, i tak mi się podoba, może nie jest to the best book wszech czasów, ale na taką mocną czwórkę w pełni zasługuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz